W ciągu półtora roku, dwóch po prostu się rozleciało wszystko

dodano | 31.10.2018

upadek przemysłu włókienniczego

dodał(a): Profil użytkownika melaine koina

Badaczka: W momencie, kiedy pan odchodził w dziewiędziesiatym pierwszym z Instytutu Włókiennictwa, to w jakim stanie były zakłady łódzkie?

WK: Jeśli chodzi o sam przemysł włókienniczy, to jeszcze to trwało, bo jeszcze te wynalazki robiliśmy. Chodziliśmy, robiliśmy to wszystko. Jak pracowałem w Urzędzie Wojewódzkim, to ja pracowałem w takim dziale, który zajmował się prywatyzacją tych wszystkich zakładów. To było w tamtych czasach prywatyzowane. Może nie wszystkie. Podział tych zakładów był taki, że część tych zakładów, między innymi włókienniczych, ale innych też, podlegała pod Urząd Marszałkowski, tutaj pod Łódź, pod miasto. Natomiast większość tych największych,  jak Uniontex, jak Marchlewski, jak Geyer, podlegała pod Ministerstwo Przemysłu Włókienniczego. I oni się zajmowali ewentualnie prywatyzacją. Natomiast tutaj co się udało sprywatyzować... Były takie zakłady, gdzie prywatyzowaliśmy i jakoś to przetrwało. Ja uczestniczyłem w przygotowaniu tych wszystkich dokumentów, jak pracowałem w Urzędzie Wojewódzkim. Do prywatyzacji, zbieranie informacji, dokumentacji tego wszystkiego, żeby można to było sprywatyzować. I takim zakładem były na przykład zakłady (chociaż to też jest nie tak do końca, bo to z polityką też weszło) Zakłady Przemysłu Tkanin Konfekcyjnych. Tak się nazywał Teofilów. Tak że w dalszym ciągu to przedsiębiorstwo funkcjonuje. Ale w tamtych czasach to przedsiębiorstwo było na bardzo wysokim poziomie. Nas tam też w ogóle nie wpuszczali. Zresztą my z dzianinami nie mieliśmy wiele do czynienia, bo raz, zajmowaliśmy się przemysłem od bawełny. Tym normalnym. Natomiast nie dzianinami. Tam dyrektorem był były członek biura politycznego PZPR i on po prostu to trzymał wszystko jeszcze, później w dawnych latach jeszcze nawet.

Natomiast w momencie, kiedy ja byłem w Urzędzie Wojewódzkim, przepracowałem tylko rok i rozpocząłem pracę w dziewiędziesiatym drugim roku w Solidarności, jako prawnik. I tam też w takiej komórce pracowałem, która zajmowała się jakby pomocą pracownikom czy związkom zawodowym w restrukturyzacji tych wszystkich zakładów pracy. To jeszcze tak trwało mniej więcej do dziewiędziesiatego trzeciego, czwartego roku, gdzie przychodziły z tych wszystkich zakładów jeszcze. Przychodzili do mnie jako do eksperta od systemu wynagradzania, pisania, układów zbiorowych pracy. Wyjaśniałem im sprawy związane z zakładowym systemami wynagradzania. Czyli wszyscy związkowcy, nie tylko związkowcy, ale dyrektorzy z tych wszystkich zakładów włókienniczych jeszcze do nas przychodzili do Solidarności. Jeszcze udzieliliśmy im porad, w jaki sposób postępować, żeby to wszystko pociągnąć.

W zasadzie można powiedzieć, że to trwało tak do dziewiędziesiatego piątego, szóstego roku. I to nagle wszystko runęło. Jeden za drugim zaczął się po prostu walić każdy zakład pracy. I to było w tempie mniej więcej, ja wiem, bym powiedział, że w przeciągu roku, dwóch. To się wszystko rozwaliło. Tak mniej więcej do dziewiędziesiatego piątego, szóstego roku. Bo do dziewiedziesiatego piątego roku to jeszcze przychodzli do nas i dyrektorzy, i przewodniczący tych wszystkich związków zawodowych z tych dużych zakładów pracy. I z Panotexu z Pabianic, i od Marchlewkiego i od przemysłu pończoszniczego tutaj, Zenit był taki na Sienkiewicza za Galerią - taki był zakład, gdzie teraz jest "Gazeta Wyborcza". Tam były Zakłady Przemysłu Pończoszniczego "Zenit". Z Kogaru przychodzili, z Teofilowa i my po prostu im pomagaliśmy w różnych historiach, w konfliktach w zakładach pracy, czy w opracowywaniu systemu wynagradzania.

Sposobów restrukturyzacji tego wszystkiego, w jaki sposób przez to wszystko przejść, a pomimo wszystko potem tak mniej więcej w ciągu dwóch lat po prostu się to wszystko zawaliło. I potem już w zasadzie przemysłu włókienniczego, jak patrzę z perspektywy, się nie udało. Pracując w tym zarządzie Solidarności jako prawnik, w tej komórce, która służyła pomocą prawną w tych sprawach tym komisjom zakładowym Solidarności. Oni przychodzili z jakąś sprawą. I to nie tylko były zakłady włókiennicze, ale to były zakłady jakieś metalowe, były szpitale, szkoły. No w każdym razie wszędzie tam, gdzie były związki zawodowe pod tytułem Solidarność. I przyszedł taki rok, mniej więcej dziewiedziesiąty szósty, kiedy już z zakładów włókienniczych żadna komisja już nie zostałą. Zaczęły być wykreślane, ludzie zwalniani, tam już nikogo nie było, po prostu. Mówiw pani, to w ciągu półtora roku, dwóch się rozleciało wszystko.

Autor: Nieznany
Licencja: Creative Commons

zgłoś naruszenie zasad

komentarze
Szukaj
zobacz również

A z resztą innej pracy nie było. Innej pracy nie było, tylko, wie pani, były po prostu fabryki. No to, wie pani, ja akurat trafiłam tam, a tak były przecież fabryki w tym, na Ogrodowej, ten,...

więcej

Tylko każdy mówił, że po prostu, szkoda, wie pani, tych zakładów. Tyle lat przecież to słynęły te fabryki Scheiblera, to wszystko tak, tyle lat były przecież, od dawien dawna. I to zostało zniszc...

więcej

Natomiast, jak patrzę na to wszystko tak z boku, na to całe włókiennictwo nasze, to ono położyło nie tylko włókiennictwo w tym mieście. Jak ono zaczęło zanikać, przestał być potrzebny transport. Przec...

więcej
Logo portalu Miastograf

Logo Stowarzyszenia Topografie Logo Muzeum Miasta Łodzi Logo Narodowego Instytutu Dziedzictwa Logo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Logo Łódź Kreuje

Dofinansowano w ramach programu Narodowego Instytutu Dziedzictwa – Wspólnie dla dziedzictwa