Rozmówca:

Długo jeszcze po wojnie robiła nam sznytki i wkładała do tytki

lata | 2010 dodano | 25.10.2018

język bałut , łódzka gwara

dodał(a): Profil użytkownika melaine koina

Wracając do języka naszej polsko-żydowskiej dzielnicy, trzeba pamiętać, że my mówiliśmy takim językiem trochę nie czysto polskim, prawda. Pamiętam, jak nasza mama zawsze mówiła do mnie: "ty się nie zadawaj z tymi szwendkami". Szwendek to taki, co szwenda się. To słowo jest jeszcze może u starszej generacji znane, a młodzi używają jeszcze słowa szwendaczek, iść na szwendaczek gdzieś, czyli tak chodzić bez celu, a wejść na szwendaczek, to wypić jakąś tam małą wódkę, czy jakieś małe piwko.

No więc dzieci się szwendały, a w pokoju otwierało się lufcik, żeby wywietrzyć pokój. Bo lufcik to był wywietrznik. To słowo szwendek pochodzi od niemieckiego zwrotu Zeit verschwenden, czyli tracić czas. My, dzieci, bardzo często jedliśmy melzupę. Melzupa to jest zupa mleczna. A kiedy mama robiła nam coś do jedzenia, to mówiła, że robiła sznytkę. Potem długo jeszcze po wojnie robiła nam sznytki i wkładała do tytki, bo tytka to była torebka. Właściwie torebek to już nie było. Tytki to były przed wojną. Potem to tytki były papierowe, ale to przecież na wsi nie było.

Pamiętam takie przezwisko, że my chłopcy przezywaliśmy się platfus. Długo, przez kilka lat, nie wiedziałem, co to znaczy platfus, a to jest płaska stopa, płaskostopie. Pamiętam jeszcze, że długie lata po wojnie mama mówiła na małą szafkę śranczek. Po niemiecku das Schrank, czyli szafka. Pamiętam również, że jak się szukało jakiegoś przedmiotu, którego nazwy sobie nie przypominano, to się mówiło: "gdzie jest ten wihajster?". Wihajster to jest klasyczne niemieckie zdanie: Wie heißt er?, znaczy jak on się nazywa. Ale te wihajstry były różne. Np. obok platfusa był dreifuss. Dreifuss to był taki wihajster, czyli takie urządzenie: to było dwie stopy i jedno kopyto. Takie trzy formy służyły do podzelowania buta. Żeby podzelować but, to się nakładało na stopę, no i na to kopyto metalowe się wbijało gwoździe, czy szpilki. Po prostu wbijało się w świeżą skórę. Robiło się buty na obstalunek. Wszystko musiało sztymować. Buty były pucowane na glanc. To było wszystko po niemiecku. A jak ojciec pakował te buty, to wiązał je szpinerem, takim mocnym sznurkiem. No tak to było, to był taki język.

Długo jeszcze ten język niemiecki w języku polskim panował z tych prostych względów, że długo mówiło się waserwaga, a nie poziomica. Tam inne kilofy to była holajza. Jeszcze kilka lat temu, pamiętam, jakieś pięć czy sześć lat temu przyszedł do nas hydraulik, no bo coś tam z muszlą klozetową nie było w porządku. On tam długo był zajęty, więc ja mówię: "kiedy pan skończy tę pracę?". A on mówi: "panie, ja muszę zrobić na sztram". A ja mówię: "na sztram?". A on mówi, że na sztram, musi wszystko sztramować. Potem okazało się, że zrobić coś na sztram, to znaczy, żeby wszystko pasowało do siebie i żeby woda nie wyciekała, gdzie chce i tak dalej. Tak to było z tym naszym językiem.

A jeszcze jeśli chodzi o ten język, to pamiętam, że było takie słowo facjata. Znam to z przyśpiewek starszych osób - ojca i jego kumpli, którzy śpiewali: mieszkałem sobie na facjacie, zamiast firanek wieszałem gacie. To jest w ogóle nawet piosenka śpiewana. Nigdzie nagranej tej piosenki nie spotkałem, ale oczywiście umiem ją śpiewać, nawet całą. Znam również piosenkę, teraz przechodzę na język naszej rodziny, a to związane z kulturą, z obyczajami. Mianowicie ulubioną piosenką naszej mamusi była piosenka, o której mówiła: "to jest piosenka łódzkiej dziewczyny". Brzmiała ona mniej więcej tak:

Nad murami sina mgła/ mocny wicher ją rozwija,

co dzień do fabryki szła/ fabryczna dziewczyna.

Próbowałem znaleźć nagrania, czy ta piosenka była nagrana. Okazało się, że jakiś zespół podwórkowy, czy nie podwórkowy, ale nie z Bałut i nie bałucki, tylko z Rojnej, a Rojna znajduje się na wsi Żabieniec. W każdym razie jest taki dom kultury na Rojnej i oni nazywali się bałuciarzami. Byliśmy na spotkaniu w Centrum Dialogu kilka lat temu. Nie pamiętam z jakiej okazji. Przedstawiono mnie tam jako żyjącego bałuciarza, który napisał Opowieści bałódzkie. No i wystąpił tam jakiś zespół bałuciarzy z ulicy Rojnej. Wtedy ja powiedziałem: "Co to za Bałuty?". Bałuty to jest ulica Żytnia, Lutomierska, Bazarowa, prawda, Młynarska. No to są Bałuty, ale Rojna to jest wioska. Nikogo nie chciałem dotknąć, ale tak to historia się przeplata.

Jeszcze wracając do języka. Kiedyś na jednym ze spotkań, moich spotkań o tematyce bałuckiej i tematyce językowej. Bo ta druga, ostatnia książka związana jest z kulturą języka, a Opowieści bałódzkie dotyczą powojennych Bałut. Przedwojennych Bałut ja tak dokładnie nie pamiętam, bo ich w zasadzie nie ma. Pamiętam, ktoś mnie zapytał: "No dobrze, mieszkał pan w dzielnicy żydowskiej, ale co z tego języka pan pamięta?". Wtedy pamiętam, że powiedziałem, że pamiętam entele pętele/ sigi siaj i pamiętam jeszcze takie słowo si... si... siksa. No to ktoś zaprotestował, że jak to siksa. Siksa to jest polskie słowo. A ja mówię: "Nie, proszę pana. W języku jidysz i w języku hebrajskim szikse to jest młoda dziewczyna". Ale ponieważ słowo szikse jest, kojarzy się ze słowem siksa, a Polacy natychmiast zrobili z tego słowo siksa. A może wymawiali Żydzi tak też, albo mówili szikse, a Polacy słyszeli siksa. Ale to tak jest. W każdym razie, tak wyglądają moje wspomnienia.

Autor: Nieznany
Licencja: Creative Commons

zgłoś naruszenie zasad

komentarze
Szukaj
zobacz również

No ale taki już jestem, nie jestem za bardzo rozgadany i nie potrafię za dużo BAJTLOWAĆ, ale przeżycia jakich doznałem, tkwią we mnie mocno i zostaną na zawsze.   * BAJTLOWAĆ – 1.&...

więcej
Logo portalu Miastograf

Logo Stowarzyszenia Topografie Logo Muzeum Miasta Łodzi Logo Narodowego Instytutu Dziedzictwa Logo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Logo Łódź Kreuje

Dofinansowano w ramach programu Narodowego Instytutu Dziedzictwa – Wspólnie dla dziedzictwa