Rozmówca:

Bo ja spadłem z księżyca

lata | 1980 dodano | 23.10.2018

solidarność

dodał(a): Profil użytkownika melaine koina

MB: Ja nie miałem tu w Solidarności przeciwników. Dlaczego? Bo ja spadłem z księżyca. Ja nie należałem nigdy do żadnej partii, do żadnej organizacji. Ni stąd, ni zowąd zrobiłem strajki i jako młody człowiek byłem bardzo agresywny wobec komuny. Najbardziej agresywne hasła, jakie ktoś tu wypowiadał w tamtych latach w tym mieście, to padały z moich ust.

Badacz: Jakie to były hasła?

MB: No wie pani, ja mówiłem głośno o tym, że czas najwyższy skończyć z komuną. W tamtych czasach to było obrazoburcze. To się nie mieściło w głowie, że ktoś może coś takiego powiedzieć. Starsi ludzie mnie przestrzegali. Pamiętam, mój teść świętej pamięci, ojciec, wielu znajomych mówiło: Marek, skończysz w rowie, oni cię zabiją, oni ci tego nie darują, co ty mówisz na tych wiecach. A ja... Na czym polegało zakładanie Solidarności, wie pani? Polegało na tym, że chodziło się, znajdywało się w zakładzie jednego, dwóch ludzi i mówiło się, zorganizuj na ten i na ten dzień, na tą i na tą godzinę zebranie założycielskie. I na te zebrania założycielskie jeden z tymczasowego zarządu Solidarności, bo jeszcze to było przed wyborami, chodził i mówił, o co nam chodzi w całym tym interesie. No i tam Grzegorz na przykład chodził i mówił. Zawsze żeśmy wysyłali tych ludzi w takie miejsca, jakie im, że tak powiem, pasowały po linii wykształcenia, intelektu i tak dalej. No to Grzegorz chodził do uniwersytety, jakieś tam szkolnictwo wyższe, cuda wianki. Ja nie pójdę z doktorami gadać, bo nie gadam ich językiem, nie? Ale jak trzeba było pójść do włókniarek, trzeba było pójść gdzieś do jakichś zakładów produkcyjnych, no to znowu nie pójdzie Grzegorz, bo go te ludzie nie zrozumieją, co on gada.

Badacz: I co pan mówił, jak pan chodził do włókniarek?

MB: A ja potem sobie zacząłem czytać, jak należy do ludzi przemawiać. Ja zawsze miałem kartkę i na tej kartce miałem napisane pięć, sześć punktów, które trzeba poruszyć. Wie pani, czysta demagogia, od początku do końca. Tam inaczej nie można było tych ludzi porwać za sobą.

Badacz: I co porywało tych ludzi?

MB: Proszę panią, głównie porywało tych ludzi... Do dzisiaj nie zapomnę, jak się mówiło w mało zawoalowany sposób, że czas najwyższy skończyć z wyprzedażą naszych dóbr za bezcen sowieckim bandytom. I takie hasło wywoływało burzę na sali, burzę. Jak się tylko powiedziało po imieniu o tych sukinsynach, Sowietach, że czas najwyższy wygonić tych bydlaków z naszych rodowitych ziem. To po prostu wtedy tych ludzi porywało, bo oni byli zastraszeni totalnie, ci ludzie. Ja nie miałem żadnych hamulców, bo ja byłem gówniarz młody. Mnie to przechodziło przez usta jak masło. W ogóle się nie zastanawiałem, czy mnie coś wtedy zrobią z tego powodu, czy nie zrobią. O co chodzi? Wolna Polska. Gadam, co chcę. O co tu chodzi? I gadałem dosłownie, co chciałem. Poza tym byłem bardzo radykalny. Ja zwolniłem w swoim wtedy działaniu aż ze dwudziestu dyrektorów. I wie pani, jak się ich zwalniało? Jechałem do zakładu, a oni mówią, ten pan dyrektor zrobił to, to, to, to, to, to, to i to. Mówię: zwołajcie wiec! Zwoływali wiec, przyjeżdżałem na taki wiec. Mówię: za drzwiami ma stać taczka. I do pana dyrektora wchodziłem do gabinetu i mówiłem: panie dyrektorze, dzień dobry panu, grzecznie, kulturalnie. Wyczytałem mu wszystko to, co zrobił, to, co nie pasowało nam. A często działali jak bydlaki. Kradli na lewo i prawo. Nie szanowali tych ludzi, traktowali ich jak gówno dosłownie, niech mi pani wierzy. I mówiłem mu krótko: panie dyrektorze, albo pan tu podpisuje swoją rezygnację na swoim biurku, albo tam czeka taczka. Ma pan do wyboru. I powiem pani, że wszyscy podpisali. Nikogo nie wywiozłem na taczce. Wszyscy podpisywali rezygnacje, po czym szedłem na ten wiec, wchodziłem i mówiłem: dzień dobry państwu, myślę, że możemy sobie porozmawiać o przyszłości, bo przeszłość mamy już za sobą. Tu jest właśnie rezygnacja pana dyrektora z funkcji, odchodzi z dniem dzisiejszym, tak że ten kłopot mamy z głowy. I już miałem tych ludzi wszystkich za sobą. Bo im się nie mieściło w głowie, tym ludziom, że może przyjść jakiś facet z zewnątrz i tego dyrektora, który był tak umocowany w komitecie wojewódzkim, we wszystkim władzach w ogóle i ten człowiek przychodzi i wchodzi na piętnaście minut do tego dyrektora i on podpisuje rezygnację ze stanowiska i sam odchodzi. No tak, wtedy oni się nas bali jak ognia. Jak ognia się bali. Ja znam przypadki...

Badacz: To w ramach Solidarności?

MB: Wszystko w ramach Solidarności. Ja znam przypadki, że jak się dowiadywał dyrektor, że ja mam przyjechać do zakładu, to on podpisywał, zanim dojechałem, dosłownie. Toteż później jak mnie już zamknęli, to wszystko wiedzieli. Każdy mój krok znali.

Autor: Nieznany
Licencja: Creative Commons

zgłoś naruszenie zasad

komentarze
Szukaj
zobacz również

Solidarność w Łodzi opierała się głównie na zakładach włókienniczych. Jak by nie było tutaj tych zakładów włókienniczych, to Łódź nie miałaby żadnej siły. Jeśli chodzi o Solidarność. Myśmy tam mieli b...

więcej

Ciekawe to były lata. Chcę tylko wspomnieć, bo opisałem to również na Facebooku. Rok '56, polski październik. Kiedy była rocznika polskiego października w ubiegłym roku, to opisałem strajki, opisa...

więcej

Opuszczałem zakłady mięsne ze względu na zarobki, ale Feniks to już, można by powiedzieć, że ze względów politycznych. I tak się niestety też działo bo, ta nasza "Solidarność" nie zawsze był...

więcej
Logo portalu Miastograf

Logo Stowarzyszenia Topografie Logo Muzeum Miasta Łodzi Logo Narodowego Instytutu Dziedzictwa Logo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Logo Łódź Kreuje

Dofinansowano w ramach programu Narodowego Instytutu Dziedzictwa – Wspólnie dla dziedzictwa